Quantcast
Channel: Niciarniana
Viewing all 67 articles
Browse latest View live

Portki co miały być legginsami albo jak Aire kupowała flizelinę :)

$
0
0




Mój post o urodzinowym kubku z Teslą spodobał się pewnej pani z Kristoffa i pojawił się na facebookowej stronie firmy. Bardzo mi miło z tego powodu. :) 

A tymczasem wracamy do spraw bieżących. A właściwie zaległych. Szycie tych spodni zaplanowałam na pobyt w Szwecji - kiedy pakowałam się na wyjazd, brałam tylko te tkaniny, których przeznaczenie było ściśle określone, a ową kwiecisto-dżinsopodobną kupiłam w Tesmie* specjalnie na spodnie. A właściwie legginsy. I powstałyby legginsy, gdybym była równie zmyślna podczas pakowania wykrojów! Niestety, tutaj doznałam zaćmienia umysłu, ale jak można myśleć rozsądnie, kiedy jeszcze na godzinę przed wyjazdem trzeba jechać na uczelnię po ostatnie zaliczenie u doktora P.? Zaliczenie się udało lepiej niż się spodziewałam, ale wykrój został w Polsce. Trudno. Trzeba było brać taki fason, jaki wypadł z walizki. 

A wypadł burdowy model  na spodnie z elastycznego materiału i było nawet zastrzeżenie, że należy szyć wyłącznie z elastycznych tkanin. Super! Idealne dopasowanie posiadanych zasobów do projektu!...

... ale zaraz... czy pakował ktoś do walizki flizelinę? guziki? suwaki? FLIZELINĘ???

...
...
...

Szwecja to nie jest dziki kraj i można tu kupić wszystko co potrzebne do szycia, przynajmniej w moim mieście. Naprawdę. :) Ale nie wiedzieć czemu uparłam się, że nie kupię flizeliny stacjonarnie. Nie i koniec. Kupię przez internet w fajnym szwedzkim sklepie i na decyzję zupełnie nie wpłynął fakt, że przy okazji mogła wpaść do koszyka wspaniała, biała bawełna z wyprzedaży. :) Zamówiłam i ustawiłam czas oczekiwania na kuriera na jakieś 2-3 dni. 
Resztę poniekąd znają bywalcy Facebooka.
Najpierw okazało się, że szwedzki sklep wysyła z Niemiec. Bo to tak naprawdę niemiecki sklep.  A potem okazało się, że według firmy kurierskiej tak naprawdę nie mieszkam tam, gdzie mieszkam, a poza tym dwa razy odmówiłam przyjęcia przesyłki! Co jest absolutnie niemożliwe, bo nawet przez sen bym tego nie zrobiła, nie ten poziom uzależnienia! Dzień za dniem upływał, a ja próbowałam się dogadać w trzech językach co jest nie tak z moją przesyłką i dlaczego mnie nie ma, choć wydaje mi się, że jestem. Już nie wspomnę, że niesamowicie rozwinęłam zasób przekleństw, sarkastycznych uwag i komentarzy pełnych jadu (większość padała do ściany, bo jednak jestem grzeczną dziewczyną).
I kiedy już zniecierpliwiona poszłam do sklepu stacjonarnego i kupiłam flizelinę... kurier w końcu przyjechał. I tym sposobem miałam flizelin dwie. :)
Co do suwaka to sprawa była banalna. Poszłam do szmateksu i w ciągu minuty znalazłam taki o odpowiedniej długości i kolorze. Tak dla odmiany. ;)

Oto są spodnie:





Nie wiem, czemu Burda kazała szyć z tkanin elastycznych. Spodnie są za duże. Niewiele, ale jednak. Zaś samo szycie nie nastręczało żadnych trudności, moja bawełna z lycrą poddawała się wszelkim operacjom bez  kaprysów. Mimo wszystko wolałabym jednak mieć legginsy, ale co się odwlecze... nawiasem mówiąc, kiedy już skończyłam szyć i spodnie wisiały na wieszaku, pojawił się w sklepach nowy numer Ottobre, a tam... tak, tak, wykrój na legginsy. Ha, ha.









Chyba je polubiłam. Choć kiedy pierwszy raz pojawiłam się w nich publicznie, usłyszałam, że wyglądają jakby były uszyte z zasłonki. :) Ale jak wiemy, u mnie tekstylia nie muszą pełnić funkcji, do których były pierwotnie przeznaczone, więc wszystko w porządku.

Aha. Kupiłam nowy materiał na legginsy. Może tym razem się uda. :P


* podaję linka tylko dlatego, że sprawdziłam sklep osobiście i mogę go polecić z czystym sumieniem
 

Wewnętrzne życie spódnicy

$
0
0




Od kilku miesięcy miałam ochotę na spódnicę w kratę. Przede wszystkim miała być kolorowa, w soczystych barwach połączonych w możliwie ekstrawagancki sposób - wymyślałam ją w ciemny, listopadowy wieczór, więc nie brałam pod uwagę żadnych ponurych beżo-brązów, niezależnie jak bardzo społeczeństwu pasują do jesiennych dni.:) Okazało się, że jak zwykle znalezienie odpowiedniej tkaniny było niczym mission impossible, więc kiedy kilka tygodni temu znalazłam wreszcie na Allegro tanią wełnę z jedwabiem w całkiem radosną czerwoną kratkę, dałam sobie spokój dalszym poszukiwaniom. 

Włókna wełniane mogą wydawać się kiepskim pomysłem na ciepłą wiosnę, ale to nieprawda. Wełna potrafi bowiem nasiąknąć wilgocią a jednocześnie do pewnego stopnia sprawiać wrażenie suchej, dzięki czemu odprowadzając pot z powierzchni ciała nie pozostawia uczucia, że chodzimy w mokrych ciuchach. Duża część specjalistycznych tekstyliów chłodzących (przeznaczonych na przykład na ubrania sportowe) opiera się na tym samym efekcie - pozbywania się wilgoci! Jednak są to włókna najczęściej syntetyczne i nienajtańsze, a my tu mamy malutki, w stu procentach naturalny odpowiednik za cenę znacznie bardziej przyzwoitą. :)
O jedwabiu nie ma co wspominać. Szlachetne włókno - kameleon. Wiadomo, że noszenie jedwabiu to czysta przyjemność.

I z takiej właśnie mieszanki powstała spódnica:




Kiedy tkanina dotarła do mnie pocztą, okazało się, że ma luźny splot, więc nawet nie próbowałam jej kroić bez wcześniejszego prania. Nie zawsze dekatyzuję tkaniny naturalne, decyzję podejmuję na podstawie pełnego składu, wyglądu i "chwytu". Jednak luźno tkana wełna gwarantuje, że po praniu będzie jej mniej i tym razem też tak było - ubyło ponad 10cm z 2 metrów (i mam nadzieję, że po drugim praniu już nic się nie zmieni). Wadą rzadkich splotów jest również skłonność do spektakularnego strzępienia ciętych krawędzi, a w tym wypadku wyglądało to na tyle dramatycznie, że decyzja mogła być tylko jedna - lamujemy wszystkie zapasy szwów. :) I tym sposobem prosta z pozoru spódniczka nieoczekiwanie zyskała interesujące życie wewnętrzne:


 


Zdjęcia na modelce wyszły fatalnie i w ogóle nie widać, że baleriny były zielone, i wykończone czarną lamówką, i czarną kokardką, i że idealnie pasowały do odcienia zielonego na spódnicy oraz do czarnej lamówki w talii. ;(((



 




Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że środek spódnicy jest ciekawszy. :) I zauważam u siebie wyraźną tendencję do skupiania się na wykończaniu ubrań, aż czasem mam wrażenie, że już nawet owerlok nie dałby mi satysfakcji, jedynie szwy francuskie i lamowanie! Czy warto dopieszczać tak ubrania, nawet jeśli mają służyć jedynie do wypraw po ziemniaki do warzywniaka?


Dwie siostry

$
0
0




Wiosna na uczelni była ciężka i prawie zupełnie zapomniałam, że lubię swoje maszyny do szycia i nawet lubię czasem coś uszyć. ;) Ale na szczęście przyszło w końcu lato i po ostatnim egzaminie (piątka z matematyki! wciąż nie mogę w to uwierzyć...) mogłam się się wyspać i pomyśleć o ważniejszych ;) rzeczach.

Kilka lat temu urodzinowy prezent w postaci maszyny Janome 525s sprawił, że wróciłam do szycia. Co więcej, okazało się, że praca z nowoczesnym urządzeniem, w przeciwieństwie do tortury na starym łuczniku, może sprawiać niekłamaną przyjemność! Dość powiedzieć, że przez dobre dwa lata, gdy siadałam do mojej janomki, na jej widok wzbierała we mnie czułość i możliwe, że raz czy dwa posłałam nawet w jej kierunku całusa. ;) I właśnie pod koniec okresu miodowego uszyłam sobie letnią sukienkę:




Model 107 z Burdy 6/2011, oryginalnie miał kieszenie, ale wtedy uznałam, że nie umiem szyć kieszeni; uszyty z bardzo taniej gniecionej etaminy od (nie)słynnego sprzedawcy z Allegro o obcojęzycznym nicku, bo niezbyt wierzyłam we własne siły i szkoda mi było kupować coś porządniejszego; jednak całość wyszła bardzo sympatycznie i choć na wieszaku wygląda jak worek, na figurze sukienka układała się bardzo przyzwoicie. Na tyle, że pojechała nawet ze mną na wakacje, gdzie okazało się, że lepiej nie wkładać jej na deszcz, bo staje się przezroczysta. :D W każdym razie wykrój uznałam za wart zachowania i powtórzenia kiedyś na innej tkaninie.

Upłynęło kilka lat, zanim znów po niego sięgnęłam. Zachęcił mnie fakt, że był już skopiowany, bo nie znoszę odrysowywać wykrojów z Burdy. :) Ale ponieważ odrobiłam lekcje z dopasowywania szablonu do figury, postanowiłam poprawić go nieco, zmieniłam mianowicie linię ramion i zaszewki na biuście. Efekt? Nawet na wieszaku wygląda zgrabniej:




Tym razem nie oszczędzałam na tkaninie. Wprawdzie to "tylko" bawełniana popelina, ale bawełna jest bardzo dobrej jakości, trzyma formę i nawet gniecie się w bardziej przyzwoity sposób (o ile można mówić o moralności zagniotków ;)). Nigdy nie dałam za bawełnę aż 35zł za metr, ale co tam, raz się żyje. :) A sukienka i tak kosztowała poniżej 40zł. Warto było? Warto! 

Uszyła ją tym razem Janome Horizon MC8900 QCP, moja największa  i na razie ostatnia maszyna, sprowadzona do domu dokładnie 5 lat po pierwszej janomce. Kiedy ją kupowałam, wiedziałam już co nieco o maszynach do szycia i szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby było w Polsce wiele osób lepiej ode mnie zorientowanych w rynku maszyn domowych. ;) Horizon to także dowód, że uwierzyłam we własne siły i w to, że będę umiała wykorzystać tak potężne narzędzie. Choć ta nowa sukienka też nie doczekała się kieszeni - ale tym razem nie uszyłam ich po prostu z lenistwa. :)




A czemu o tym wszystkim piszę? Bo czasem warto zrobić podsumowanie - okazuje się wtedy, że nic nie stoi w miejscu. Choć moje zamiłowania wciąż mogę określić zwyczajnym "lubię szyć", to jednak zmienia się podejście, od radości że udał się ciuch przechodzimy do satysfakcji że powstał, owszem, ciuch, ale dokładnie taki, jaki wymyśliliśmy w głowie (jak w reklamie "udało się? nic się nie udało, to ciężka praca, właściwe modelowanie, porządny materiał itd, itp... ;)). Dobrze jest mieć swoją przestrzeń, gdzie jest miejsce na własną ewolucję (a może rewolucję?), to nie musi być szycie, ale cokolwiek co da nam poczucie własnych kompetencji. I tej przestrzeni każdemu czytelnikowi życzę z całego serca!

P.S. Zdjęcia na modelce pojawią się w jednej z kolejnych notek. 


Upał

$
0
0


Manufaktura w Łodzi zawsze się sprawdzi jako tło do zdjęć na bloga, zdziwiłabym się, gdyby istniał jakikolwiek blog łodzianina bez fotek z tego miejsca. Pragnę jednak wyjaśnić, że to nie tak, że nie ma już u nas żadnych innych ładnych miejsc, jest ich mnóstwo, ale tylko w Manufakturze jest pijalnia czekolady Wedla, a tam właśnie zmierzaliśmy z małżonkiem w zeszły weekend, zaśfotografowanie sukienki z poprzedniego posta wyszło przy okazji. 

W mieście panuje straszny upał, więc fontanny na placu stały się atrakcją dla małych i dużych. Niektórzy po prostu wchodzą twarzyczkami w  strumień wody nie troszcząc się o zmoczenie ubrania. Ja już jestem na takie ekscesy troszkę za duża i zadowoliłam się pacaniem fontanny rączką. :) Fajnie było. A czekolada smakowała jak olimpijski nektar!






P.S. Usłyszałam, że wyglądam w tej sukience jak studentka. Nie wiem, może to miał być zarzut? Ale w tej chwili jestem przecież studentką i nic nie poradzę, że bliżej mi do kusych kiecek niż do poważnych garsonek. ;)



Ołówkowa spódnica

$
0
0




Kiedy byłam mała, w okresie wczesnej podstawówki, pragnęłam mieć spódnicę ołówkową. Wydawała mi się tak absolutnie dorosła i szykowna! A poza tym wszystkie koleżanki w klasie nosiły takie, więc dla mnie to był must have tamtych czasów. ;D W końcu kuzynka krawcowa dała się ubłagać i skroiła dla mnie małą, zgrabną spódniczkę, którą potem ja uszyłam a potem mama załamana moim autorskim sposobem podwinięcia dołu popruła je i ręcznie podszyła ściegiem krytym. Byłam zachwycona.

Potem  już nigdy nie chciałam nosić takich spódnic. Aż w końcu, po dwudziestu latach, znów mam własnoręcznie uszyty egzemplarz:




Tym razem wykrój wzięłam z Burdy a przy wykończeniu nikt mi nie pomagał. :) Tkanina pochodzi ze sklepu Tesma, zaczynam być fanką tego sklepu, bo mają materiały, które szyje się bardzo dobrze. Tutaj wykorzystałam cienki, bawełniany dżins z dodatkiem lycry. Model 126 z numeru 5/2014 - oryginalnie zapięcie ma z boku i nie przewiduje rozcięcia na dole, ja oczywiście je zrobiłam, bo lycra lycrą ale bądźmy rozsądni, nie można się siłować ze spódnicą przy chodzeniu. Oczywiście suwak przy okazji przeniosłam na środek tyłu. 

Ważne dla tych, którzy chcą uszyć ten model: dodatek elastanu jest konieczny, bo wykrój jest dopasowany w biodrach. Dla własnego komfortu lepiej poszukać rozciągliwej tkaniny.

Nie jestem zakochana w tej spódnicy, tym razem żadnego marzenia nie spełniałam, ot, ciuch jakich wiele. Ale zastanawiam się nad dokupieniem tkaniny - wzór i kolorystyka ogromnie mi przypadły do gustu, mam ochotę uszyć z niej legginsy. :)





W elektrowni świętujemy urodziny Łodzi

$
0
0




W Łodzi bywa czasem taki klimat, że zbiera się grupa malkontentów i marudzi. Generalnie narzeka, że wszystko w tym mieście urządzone jest źle. Kiedy piszę "wszystko", dokładnie to mam na myśli. ;) Czasem wydaje się, że malkontentom brakuje tylko przysłowiowego walca, którym mogliby wszystko wyrównać. Zupełnie jak komunistom, którym po wojnie nie w smak była kapitalistyczna historia i ogromne majątki fabrykantów, zatem rozparcelowali luksusowe kamienice, wyburzyli inne i wyrównali niektóre ulice tak, że do dziś na przykład taka aleja Kościuszki straszy mieszkańców i przyjezdnych gołymi oficynami.
Manufaktura (czyli dawne zakłady Poznańskiego) po upadku przemysłu włókienniczego cudem nie popadła w ruinę a potem jej rewitalizacji towarzyszyły mniejsze i większe awantury ekspertów i ekspertów.
Elektrownię EC1 z początków XX wieku też chciano wyrównać. Na szczęście do głosu coraz częściej dochodzą ci, którzy nie chcą wybetonować każdej wolnej powierzchni. Elektrownia ocalała i już niedługo stanie się częścią Nowego Centrum Łodzi, razem z nowym dworcem Fabrycznym. 

Już teraz jest idealnym plenerem dla blogerów. ;DDD






Pozuję w spódnicy z poprzedniego posta. W tle maszynownia. Moim zdaniem maszynownia ciekawsza od kiecki. ;)







Elektrownia jest na razie zamknięta dla zwiedzających, ale czasem można ją odwiedzić. Tak jak ostatnio, z okazji 591 rocznicy nadania praw miejskich Łodzi. Skorzystałam, byłam, niestety krótko i nie zrobiłam zbyt wielu ujęć. Ale jeszcze będzie okazja. I to jest piękne. :)



Sukienka, Która Na Pewno Się Nie Uda(ła)

$
0
0




Ta sukienka miała się nie udać. Bo niby czemu miałaby zrobić mi tę uprzejmość? Od samego początku czułam się podczas szycia podejrzanie dobrze. Wymodelowałam zaszewki piersiowe i zrobiłam szybki muslin, tak dla porządku, bo staram się być dokładną krawcową*. Zwęziłam lekko ramiona. Dół powstał w skandaliczny sposób, przedłużyłam po prostu linię wykroju bluzki i zamknęłam zaszewki, żeby uzyskać linię A. Czułam się tak zajefajna jak Brummig, bo akurat podczytywałam sobie jej bloga :)
A potem okazało się, że nie wiem, gdzie mam talię, a bez tej wiedzy nie wiem, gdzie usadowić szew łączący górę z dołem. W dopasowanym kroju nie ma przebacz - wszystko musi leżeć we właściwym miejscu. Talia została wyznaczona eksperymentalnie poprzez prucie i przymierzanie i okazało się, że jest wyżej o kilka centymetrów. To ci dopiero :)
A na koniec udało mi się wdać suwak kryty w szew z tyłu i utworzyć tym samym malownicze fale na plecach. To wtedy pożaliłam się na Facebooku, że mam tej kiecki dość. ;))) Ale ponieważ I Tak Miała Się Nie Udać, to ją dokończyłam, bo co mi szkodziło.

I tak powstała sukienka, którą sama wymyśliłam i sama zrobiłam konstrukcję. :)






Wiecie - zazwyczaj kiedy szyję, marudzę bardzo mocno; wszyscy moi najbliżsi zaświadczą, że mam ochotę rzucać każdy swój projekt w diabły, bo czuję, Że Się Nie Uda. Ale szycie na podstawie własnych wymiarów daje niesamowity komfort. Źle wszyty suwak czy przesunięcie pasa to drobiazgi, które owszem, psują humor na chwilę, ale za to na mecie po wypięciu ostatniej szpilki mamy ubranie, które PASUJE**. Po przerobieniu lekcji z konstrukcją nawet poprawa gotowych wykrojów będzie szła sprawniej. 
Tylko mierzcie się dokładnie ;)))

* A ponieważ dokładność nie jest moją naturalną cechą, po każdym szwie muszę odpocząć i przemyśleć całe życie, by zmotywować się do kolejnego dokładnego szwu. I stąd gotowe rzeczy pojawiają sięna blogu raz na ruski rok :D
** No dobra, w talii powinnam była jeszcze trochę zwęzić, hmm. 


Poszyjmy razem w Łodzi!

$
0
0

 
 


Szycie w internecie to temat szeroki i głęboki, prawda? Można dowiedzieć się wszystkiego, znaleźć odpowiedź na każde pytanie. Ale mimo wszystko czasem wydaje mi się, że to takie lizanie cukierka przez papierek. Miałam to szczęście, że dorastałam w domu, gdzie szycie było czymś codziennym. Szyła moja babcia (która niestety zmarła przed moimi narodzinami), szyła moja mama (baaardzo niechętnie;)) i szył mój tata, którego z fascynacją podglądałam, kiedy pracował nad wykrojami. Dzięki niemu łyknęłam podstawową wiedzę o krawiectwie nawet nie zdając sobie z tego sprawy! Widziałam, jak ojciec kroi, zszywa, wykańcza brzegi, podwija, ustawia naprężenie w maszynie, zmienia ustawienia ściegów... a potem go naśladowałam. I zanim skończyłam podstawówkę nosiłam już własnoręcznie zrobione ciuchy. 

Internet nie zastąpi kontaktu z żywym człowiekiem. Żadna lekcja nie wejdzie tak do głowy, jak taka, której doświadczyło się osobiście. Dlatego gdy Eduszka wymyśliła, że fajnie byłoby urządzić warsztaty szyciowe na żywo, od razu pomysł mi się spodobał. :)
 Zatem serdecznie i gorąco zapraszamy na


Warsztaty szyciowe w Łodzi


termin: 13 września, godz. 11
miejsce: uzależnione od liczby chętnych, ale nie będzie to koniec świata tylko okolice centrum

Co będziemy robić?
Na pewno będziemy coś szyć. :) Możemy wymienić się tkaninami i pasmanterią. Ja przyniosę żurnale niedostępne w Polsce (Ottobre i Allt om Handarbete) oraz książki o konstrukcji. Wszystko zależy od chęci i oczekiwań uczestników!

Mile widziani są wszyscy, niezależnie od poziomu zaawansowania
w szyciu. :)

 

Zgłoszenia  można zostawiać tutaj, na Facebooku i oczywiście u Eduszki.


Jestem przekonana, że będziemy się fajnie bawić i każdy wróci do domu zadowolony i bogatszy w nowe doświadczenia. Szycie jest super a szycie w towarzystwie jest najlepsze. :)




Szycie po fińsku z Ottobre Design

$
0
0




Ottobre to kolejne czasopismo (po Burdzie, Neue Mode, Nowym Pramo i Annie Modzie na Szycie) z wykrojami do szycia, jakie zdarzyło mi się używać. Redakcja mieści się w Finlandii i oryginalnie jest wydawane w języku fińskim, ale ja je spotkałam pierwszy raz w Szwecji i mam je w języku szwedzkim. Bardzo popularne jest w krajach anglojęzycznych, jako że i anglojęzyczna wersja jest dostępna. Dziewczyny chwalą modele za dobre dopasowanie i ponadczasowość. Cóż, "ponadczasowość" i tzw. klasyka oznacza zazwyczaj, że ciuchy są bezpieczne, żeby nie powiedzieć nudne. ;) Ale w końcu w szafie dobrze mieć też ubrania bazowe, prawda? 

Ottobre nie jest grube i wychodzi jedynie dwa razy w roku, o ile wiem w okolicach lutego i sierpnia (właśnie wychodzi kolejny, zimowy numer). Papier jest gruby i błyszczący, również ten z wykrojami, co wróży trwałość w użytkowaniu. Jednak za tę przyjemność płaci się - w przeliczeniu około 40zł niezależnie od kraju.




Każdy model jest dostępny w rozmiarach 34-52 i prezentują je najróżniejsze modelki, nie ma podziału na kolekcję dla szczupłych i szczupłych plus. Pod opisami jest metryczka, gdzie można przeczytać jaką konkretną tkaninę użyto do projektu, poznać źródło dodatków... a także wzrost i rozmiar fotografowanej dziewczyny. Pani powyżej ma 168cm wzrostu i rozmiar 46. :)




Arkusz z wykrojami wydaje się czytelny, ale uwaga - każdy rozmiar jest rysowany tą samą linią ciągłą i w niektórych miejscach można się pomylić! Na szczęście różne modele są oznaczane różnymi kolorami, więc przynajmniej nie narysujemy części od spodni przechodzącej w część rękawa. :D




Rysunki techniczne też są troszkę inne, bardziej jakby spontaniczne i z wypełnieniem imitującym oryginalną tkaninę.




W opisie szycia, jeśli model jest wykonany z tkaniny elastycznej, zawsze jest podana elastyczność. Czyli jeśli chcemy uszyć podobną rzecz, to żeby leżała podobnie, musimy szukać czegoś rozciągliwego, przykładowo, o 15%. I znów uwaga - to nie oznacza wcale, że lycry w składzie musi być 15%. To 1 metr materiału ma się rozciągać o 15cm. 

Z Ottobre uszyłam do tej pory dwie rzeczy. Pierwsza to była bluzka dzianinowa i choć to prosty wykrój, to faktycznie podobało mi się dopasowanie do figury (nawet w dzianinach warto robić zwężenie w talii!). Jednak była to typowa dzianina i trudno właściwie ocenić jakość pomysłów Ottobre. Zresztą i tak jej nie skończyłam, bo dzianina przestała mi się podobać.
Natomiast ostatnio uszyłam legginsy z tkaniny podobnej do dżinsu, ze srebrzystą warstwą wierzchnią i lycrą w składzie. Tkaninę wyciągnęłam z kosza z resztkami w absolutnie cudownym sklepie tekstylnym w Linkoping, jeśli chcecie zachować rozsądek i pieniądze w portfelu, to tam nie chodźcie. Ottobre przewidziało pasek i zapięcie na suwak kryty z boku a także suwaki przy nogawkach, ja jednak ze wszystkich trzech zrezygnowałam, bo uznałam, że nie będą konieczne przy takiej elastyczności. Zostawiłam jednak zaszewki. Nogawki przedłużyłam o 10cm, bo modelce na zdjęciu ledwie zakrywają łydki. I na koniec ROZMIAR. Według Ottobre wykroje nie mają zapasów na szwy i należy je dodać w wymiarze 1cm. Zrobiałm dokładnie tak, jak chcieli... po czym po przymierzeniu papierowej formy do gotowych legginsów ze sklepu ścinałam naddatki o ten centymetr. Legginsy wyszły idealnie. To ma Ottobre dodane zapasy na szwy czy nie? :)


Modelka na zdjęciu ma rozmiar 40 i wzrost 172cm


Ottobre wydaje jeszcze żurnal dla dzieci, chwalony jeszcze bardziej niż ten dla dorosłych. Na stronie firmowej można obejrzeć wszystkie numery łącznie z rysunkami technicznymi oraz ewentualnie wykupić prenumeratę. Wysyłają do Polski. ;)



Przyjemny apekt blogowania

$
0
0


...to moment, kiedy dostaje się prezent od kumpeli blogerki. ;D Od Ewy z bloga Eduszka dostałam prześliczną kosmetyczkę, profesjonalnie przepikowaną cieniowanymi nićmi. Od kilku dni leży niedaleko kanapy, żebym mogła w wolnej chwili się przyglądać. No, bo ładna jest i koniec!




Na wczoraj natomiast kwitły sekretne plany miłego spędzenia czasu, ale siła wyższa je pokrzyżowała - szkoda, ale co się odwlecze... Na dodatek dostałam awizo i byłam pewna, że nie warto iść na pocztę, bo pewnie czeka tam na mnie jedno z  tych niemiłych, urzędowych pism i popsuje humor do reszty. Ale przemogłam się, wzięłam rodzinę ze sobą i poszłam. A tam czekała na mnie przesyłka z Amazona. :) 




"The Perfect Fit" z serii Singer Sewing Reference Library to krótkie kompendium dotyczące dostosowywania gotowych wykrojów do własnej sylwetki. Bardzo dobrze opisane i bogato zilustrowane, nawet bez głębszej znajomości angielskiego można wiele się nauczyć. Dowiedziałam się o jego istnieniu, jakby inaczej, z bloga innej szyjącej. :) Porady z tej książki można znaleźć w internecie (blogosfera roi się od tutoriali) i większość instrukcji była mi znana, ale i tak nie żałuję zakupu. Kiedy szyję, nie lubię korzystać z komputera, dlatego przedkładam papierowe wydawnictwa nad wynikami z Google. A swoją drogą, czy ktokolwiek nie skusiłby się na bardzo dobry podręcznik szycia za 4 dolary? ;) 




Tak więc, gdyby ktoś jeszcze nie wiedział, mam dowód, że blogowanie rozwija i wzbogaca, a ja mam gdzie schować porozrzucane po całej torbie dokumenty. :))))





Burda, ach ta Burda :)

$
0
0


Kiedy wychodził tegoroczny lutowy numer Burdy, ja tkwiłam na uczelni w środku paskudnej sesji i jednocześnie szykowałam się do wyjazdu do Szwecji, więc zupełnie nie miałam głowy do uważnego i konstruktywnego przejrzenia zawartości. Głowę odzyskałam, niestety, dopiero w lipcu po kolejnej sesji, ale gdy już ją odzyskałam, to bardzo mi się ta Burda spodobała. A najbardziej wpadła mi w oko ta sukienka:


źródło Burda


Kiecka ma same zalety, ma nowoczesny krój, jest luźna i nawet można ją nosić z legginsami, a legginsy są lubiane przez wszystkie tygryski. ;) Aż się prosiła o szycie, tym bardziej, że odpowiednia tkanina leżała sobie w szafie. 

Coś mnie jednak tknęło. "Babo", powiedziałam sobie czule. "Tyś jest ciągle niezadowolona z ciuchów, zanim rozpykasz 2,5 metra porządnego materiału i będziesz wyć, że znów_się_nie_uda, weź i zrób najpierw coś mniejszego. Patrz jaka fajna bluzka i ten sam wykrój. Każą to szyć z krepy, a ty masz krepę poniewierającą się na półce. Uszyłaś już jedną kieckę z krepy i jesteś zadowolona No weeeeź, szyj tę bluzkę. Patrz, ile pod nią będzie miejsca na porządny obiad! ;P". "Dooobra, obiad mnie przekonał. :D" odpowiedziałam, bo byłam głodna.


 źródło Burda


I po tym lekko schizofrenicznym dialogu poszłam i wycięłam papierowy wykrój - najmniejszy jaki był - a następnie skroiłam materiał. Zazwyczaj skracam ramiona, ale skoro modelce na zdjęciu ramiona opadały, to i swoich postanowiłam nie ruszać, W końcu krepa to tkanina świetnie się układająca, wprost stworzona do luzackich ubrań, no nie. Za to dekolt zmniejszyłam, bo oryginalnie sięga niemal do pasa (widać na zdjęciu sukienki u góry, ale na modelce w bluzce już nie).

Szyło się bardzo dobrze.

Miałam krepę satynową, więc postanowiłam użyć obu stron, żeby było ciekawiej. Wszystkie linie mi się zbiegły tak jak trzeba i nawet nie zaklęłam przy ich dopasowywaniu.:)

Jeszcze przed wykończeniem przymierzałam i bluzka wydawała się niezła, naprawdę.

A wyszedł kaftan kulturysty.




Myślałam, że jeśli założę do niej obcisłe spodnie, to wszystko będzie grać, jakoś się góra zrównoważy z dołem. Niestety. Nie mam ochoty jej zakładać nawet na spacer z psem, a pies naprawdę wybacza mi wszystkie outfity. ;) Nic się tutaj nie sprawdziło, opadające ramiona, krepa, długość. Poza dekoltem. Mam żal, bo rękawy Burda wymyśliła fenomenalne, są zrobione z trzech części i tworzą coś w kształcie balona, czyli są bufiaste ale bez marszczeń. Jaki rozmiar miała modelka, jeśli ja kroję rozmiar 34 i wyglądam w nim jak drwal po wyrębie lasu? Jaką krepę użyć, jeśli z mojej krepy wychodzi bluzka o subtelności koca polarowego?  Tak, wiem, że tkanin krepowych jest cała masa i krepa krepie nierówna. To może warto zamieścić w żurnalu informację o JAKĄ konkretnie krepę chodzi?

Nie daruję tym rękawom. Poprawiam wykrój i jeśli znów nie wyjdzie, to zapłaczę się na śmierć.Bo chcę i bluzkę i wciąż chcę sukienkę. :)


Tutaj poprawiam wykrój rękawów, myślę, że widać ich ciekawy kształt.


P.S. Spódnicę, którą ma na sobie modelka w bluzce, też chcę uszyć. Ciekawe, czy wyjdzie. :>



O inspiracji

$
0
0




inspiracja
1. «natchnienie, zapał twórczy»
2. «wpływ wywierany na kogoś, sugestia»

inspirować się
1. «czerpać skądś natchnienie»
2. «inspirować jeden drugiego»

kreatywny
«tworzący coś nowego lub oryginalnego»

Internet jest fajny. Wiadomo, truizmem będzie stwierdzenie, że przy odrobinie wysiłku można znaleźć w nim wszystko. No, prawie wszystko. Bo szukanie natchnienia w sieci bywa zdradliwe. 

Po kilkunastu latach surfowania nabyłam lekkiego uczulenia na słowo inspiracja, szczególnie gdy po raz tysięczny czytam je na tzw. blogach kreatywnych. Ktoś się zainspirował i zrobił Coś, po czym w niezwykle twórczy sposób opisał swoje wiekopomne dzieło w krótkiej notce okraszonej obowiązkowo milionem zdjęć (najlepiej w efektem makro). "Zainspirowałem się Tym" czytam i klikam w link, a tam bliźniaczy pierwowzór Cosia i w tym momencie zaczynam się zastanawiać, czy nie uczciwiej byłoby napisać "Postanowiłem skopiować To i zrobić dla siebie Cosia, bo pomysł jest świetny"? I tak dobrze że jest podane źródło inspiracji, bo ludzie potrafią pokazywać swoje prace bez zająknięcia się, że wcześniej przestudiowali czyjś podobny w formie dorobek. ;)

Nie chcę zajmować się w tym poście plagiatami, bo to nie ma nic wspólnego z twórczością. My wszyscy wzajemnie na siebie wpływamy i ulegamy wpływom, bardziej lub mniej świadomie. Chodzi o to, że używając tylko i wyłącznie internetu do szukania natchnienia, wszyscy w pewnym momencie zaczynamy pisać podobne posty i pokazywać podobne rzeczy. Brakuje nam szerszego spojrzenia. Dawno temu dyskutowałam na pewnym forum właśnie o inspiracji i napisałam wtedy, że najlepiej, gdy przychodzi z miejsc najmniej oczywistych. To ćwiczenie umysłu i kojarzenie rzeczy z najróżniejszych dziedzin, oderwanie się od oczywistości. Krytyczne podejście. Solidna podstawa w postaci obejrzanych filmów, przeczytanych książek i odwiedzonych muzeów. Moją opinię podtrzymuję, szczególnie teraz gdy mam na co dzień kontakt z osobami zręcznie kopiującymi trendy w sytuacji, gdy powinny je wyznaczać (a przynajmniej się starać je wyznaczać). Ale czy to ich wina? Czy szkoły (nie tylko artystyczne) uczą kreatywności? Ponieważ sama studiowałam artystyczny kierunek, mogę stwierdzić, że bywa z tym ciężko. A internet i bogactwo jego zasobów pomaga ale w końcu odbije się czkawką.


No, ale przecież w internecie znalazłam listę "33 sposoby by pozostać kreatywnym", jest fajna i z pewnością wszyscy ją już znają, bo sieć to jedna, globalna wioska. :) A gdyby komuś było mało, to tutaj znajdzie 70-punktową listę autorstwa bardzo sympatycznego pastora.

Miłego weekendu!





Na koniec roku

$
0
0




Ostatnie dwanaście miesięcy było bardzo intensywne. Włókiennictwo pochłonęło mnie całkowicie i chyba nic mnie już nie zniechęci od zajmowania się nitkami.:)  Nie obyło się bez kryzysów - pomijając te oczywiste podczas szycia ubrań, bo one są i będą na wieki wieków i nie ma co się nad nimi rozwodzić. Każdy czasem zaczyna się zastanawiać, czy to, co robi, ma sens. Mnie wątpliwości dopadły koło października i wstawanie wtedy z łóżka było utrudnione, bo ciężko funkcjonować na wysokich obrotach bez odpowiedniej motywacji. Na szczęście rok kończę w znacznie lepszym nastroju i myślę, że w kolejnym chęci do pracy nie zabraknie.

Nawet jeśli zniszczę kolejną parę ukochanych butów.*

Podsumowując w zeszłym roku:
  • trochę poszyłam;
  • trochę poblogowałam;
  • duuuuużo się nastudiowałam na mojej drogiej polibudzie;
  • ale w listopadzie dostałam za to kasę i będę ją dostawać aż do czerwca (stypendium naukowe, hura!);
  • nie dziergałam i nie szydełkowałam (szkoda);
  • nie kupiłam żadnej maszyny do szycia (po zakupie w 2013 roku Horajzona mam szlaban na maszyny od męża, ha ha);
  • kupiłąm stanowczo za dużo tkanin (nie mam wyrzutów, gdzie będzie im lepiej niż u mnie? ;D);
  • dostałam kilka razy apopleksji po przeczytaniu ewidentnych bzdur, jakie ludzie wypisują na temat tekstyliów (jak np. Charlize Mystery w swojej książce - nie linkuję, nie warto promować tego wydawnictwa).
 W przyszłym roku na razie mam jeden cel. Postanowiłam zapisać się na profesjonalny kurs konstrukcji i modelowania odzieży damskiej! Dla własnej przyjemności, bo zawodowo wolę się zajmować innymi aspektami włókiennictwa.

Udanego Nowego Roku wszystkim, niech Wam się wszystko uda!


* Produkowałam w laboratorium wiskozę i nie wiedzieć kiedy płyn przędzalniczy poplamił mi buty na pomarańczowo. Płyn ten ma w składzie dużo paskudnych substancji, w tym ług sodowy, więc skóra na kozaku nie miała szans. Trochę zeszło po occie, ale nie całkiem. Moje biedne butki. :(((


Krótki przewodnik dla kupujących tkaniny (i dzianiny a także gotowe ubrania)

$
0
0


Co my tu mamy... gabardyny, żakardy, dzianiny, bawełny patchworkowe, flanele...


W chwilach szczerości, rzadkich i przeżywanych bez większego entuzjazmu, przyznaję po cichutku, że BYĆ MOŻE ;) jestem tkaninową zakupoholiczką. Ubiegły rok uszczuplił nieco zapasy, bo nie miałam czasu na buszowanie po sklepach i starałam się wykorzystywać to, co mam, jednak końcówka roku przyniosła totalny regres. Najpierw małżonek przywiózł ze Szwecji pełną torbę tkanin patchworkowych (wcale aż tyle nie chciałam!) a potem była Gwiazdka i jakiś prezent ode mnie dla mnie się należał, prawda? :D W każdym razie powyższe zdjęcie pokazuje zaledwie ułamek moich zasobów. Jedną, malutką półeczkę. :D

Nie jest specjalnie trudno wybrać tkaninę (lub dzianinę) dobrej jakości, nawet jeśli kupujemy w sklepie internetowym. Jednak nigdy nie wyeliminujemy ryzyka i najtroskliwiej obmacana na żywo tkanina  może sprawić niespodzianki w szyciu i praniu. Producenci są naprawdę różni i różne mają priorytety - kiedy cenę stawiają nad jakością (ludzie chcą mieć tanio, jak najtaniej), to w pewnym momencie jakości może zabraknąć. Ale czasem nie trzeba szukać koniecznie najdroższego i najlepszego, na sukienkę do codziennych spacerów z Jimbo naprawdę nie muszę mieć bawełny długowłóknistej i bez skrupułów sięgam po jakieś budżetowe płótno.

Przygotowałam krótką listę na co warto zwrócić uwagę podczas zakupów i o czym warto pamiętać, zanim wyciągnie się portfel. 

  1. Nazewnictwo tekstyliów
  2. Na rynku panuje w tej kwestii pomieszanie z poplątaniem. Musimy nauczyć się odróżniać surowce włókiennicze (czyli włókna) od produktów włókienniczych, czyli rzeczy zbudowanych z włókien.
    Surowcem włókienniczym są włókna bawełniane, celulozowe (w tym wiskozowe), poliestrowe, poliamidowe, poliakrylonitrylowe (zwane najczęściej akrylowymi), poliuretanowe (elastyczne), jedwabne, zwierzęce typu wełna, merino, mohair, kaszmir, alpaka i wiele innych. Każdy producent włókien sztucznych i syntetycznych nadaje im najczęściej własną nazwę handlową. Na przykład elana jest nazwą handlową włókien poliestrowych a lycra to nazwa włókien poliuretanowych (a dokładnie wytwarzanych przez firmę DuPont). Czasem nazwa handlowa staje się tak popularna, że staje się synonimem całej grupy, jak np. wyżej wymieniona elana, ale trzeba pamiętać, że polieter może się też kryć pod innymi nazwami. Na przykład jako trevira.
    Kiedy już mamy surowiec włókienniczy, to możemy z niego wytworzyć produkt. W przędzalni powstają nici, a z nich dalej tkaniny i dzianiny. W zależności, jaką strukturę (czyli sposób łączenia i przeplatania nitek)) zaprojektujemy, dostajemy produkty o różnych splotach. Od splotu zazwyczaj pochodzi nazwa tkaniny. I tak otrzymujemy płótno, satynę, żakardy, krepy itp.
    A zatem: jeśli ktoś sprzedaje żorżetę, zapytaj o skład, bo żorżeta mówi nam tylko o strukturze a nic o składzie. Jeśli ktoś sprzedaje elanowełnę, zapytaj o rodzaj tkaniny (czy to gabardyna? żakard?). Jest to dość istotne, bo od splotu często zależy układalność gotowego  wyrobu.

  3. Przeznaczenie tkaniny
  4. W sklepach często spotykamy się z kategoriami "tkaniny sukienkowe", "tkaniny wizytowe" itd. Jest to w pewnym stopniu pomocne, jeśli chcemy mieć ubranie o wyglądzie klasycznym. Ale w modzie już dawno odeszliśmy od szufladkowania tkanin. Kiedyś z batystu szyto bieliznę i chusteczki, obecnie Burda proponuje z batystu letnie spodnie. Z szyfonu szyje się sportowe bluzy a z koronki jesienne płaszcze. Wszystko jest dozwolone i mamy tu duże pole do fantazji. 
    Warto sprawdzić przed zakupem jak tkanina się układa. W sklepie stacjonarnym łapiemy tkaninę między kciuk i palec wskazujący, podnosimy do góry i patrzymy, czy podoba nam się sposób,  w jaki tkanina spływa w dół, czy jest ciężka, "lejąca", czy też lekka i sztywna. W sklepie internetowym oglądamy zdjęcia i oceniamy sposób układania fałd na zdjęciu. Tu trzeba się posiłkować opisem sprzedawcy, bo nie wszystko widać (trudno ocenić grubość).

  5. Kupujemy byle nie kota w worku
  6. Unikam kupowania w miejscach, gdzie sprzedawcy nie wiedzą, co sprzedają. Bez informacji o składzie nie będzie udanej transakcji. Dodam, bez informacji o dokładnym, procentowym składzie. Nie interesują mnie opisy "wiskoza z poliestrem". Ile tej wiskozy? To robi różnicę! Nie interesują mnie opisy "milutka tkanina na sukienki, bluzki, spodnie". A co, mówi dzień dobry, dziękuję i przepraszam? ;) Nie, ma być czarno na białym co kupuję, bo od tego zależy komfort użytkowania i warunki prania. Niektóre tkaniny należy dekatyzować przed szyciem (bawełna), syntetyki zazwyczaj nie.
    Zdjęcia. Powinien być widoczny splot i układalność. Im więcej szczegółów, tym mniej niespodzianek. Zdjęcie czasem więcej mówi o splocie niż opis, zawsze możemy porównać z tkaniną, którą już posiadamy, jest szansa, że ta na zdjęciu będzie się zachowywać podobnie.
    Im więcej tkanin i dzianin przejdzie przez nasze ręce, tym mniej wpadek zaliczymy przy zakupie z internetu. Patrzenie i dotykanie buduje nasze doświadczenie.
    Hmmm, mam nadzieję, że nie zabrzmiało to "im więcej kupujesz, tym więcej wiesz" ha ha (podpisano zakupoholiczka).

  7. Ubrania z sieciówek
  8. Proste zasady. :) Znów - sprawdzamy skład i go interpretujemy. Tanie bawełniane koszulki nie będą się wyciągać dzięki dodatkowi lycry. Tylko nie pierzmy ich powyżej 40 stopni! Lycra to zbawienie dla osób z mniejszym budżetem na ubrania. Naprawdę może utrzymać w ryzach fason. Niewielki dodatek poliamidu również odejmie nam kilka trosk.
    Klasyczny płaszcz zimowy z czystego poliestru  nie utrzyma ciepła, chyba, że założymy pod spód kilka warstw swetrów. Co innego płaszcz puchowy, trzyma ciepło, ale w przebywając w nim w pomieszczeniach co wrażliwsi mogą się udusić, bo puch syntetyczny nie oddycha. Dalej, im delikatniejsza i tańsza tkanina, tym mniej trwała. Jeśli na wieszaku czarne ubranie jest całe w białych paprochach, to takie będą zawsze. Jeśli jest zagniecione - nie odprasujemy go w domu na błysk. Szkoda zachodu. Jeśli upatrzony sweter jest pozaciągany, to nie szukamy drugiego egzemplarza, bo też się pozaciąga. Na pierwszej imprezie. ;)



Ekhem, miał być krótki przewodnik? :)  Zdaję sobie sprawę, że dotknęłam zaledwie czubka góry lodowej i temat jest wart rozwinięcia. Póki co polecę jeszcze książkę. "Encyklopedia materiałów odzieżowych" Gail Baugh jest bardzo przyzwoita i pomocna i nawet nie ma rażących błędów merytorycznych. :)



Powrót konceptu małej spódniczki

$
0
0




Zima to dobry czas na krótkie spódnice. Pasują do wysokich kozaków i wcale nie jest w nich chłodniej niż w spodniach. Oczywiście, trzeba najpierw dobrać odpowiednią tkaninę - dla mnie najważniejsza jest jej zdolność do izolacji przed podmuchami zimnego wiatru. Skład paradoksalnie ma tu mniejsze znaczenie, okazuje się, że to nie surowiec ma największe znaczenie (choć wełna jest zawsze dobrym wyborem), ale struktura materiału. Kiedy taki wniosek wyniknął z zeszłorocznych testów w labie, byłam zdziwiona, bo jak to? Poliester może być barierą termoizolacyjną? Ano, może. Dlaczego poliestrowe kurtki puchowe grzeją? Bo w syntetycznym, puszystym wkładzie są zamknięte przestrzenie powietrzne, które umożliwiają zachowanie komfortu cieplnego. W podobny sposób działa ubieranie się na cebulkę, ale to tak na marginesie.

Wybrałam sobie na spódniczkę zimową dzianinę punto o przewadze poliestru w składzie, bo uznałam, że splot interlokowy zapewni wystarczającą (dla mnie) izolację przed zimnem. Kolor wybrała mi koleżanka Julka. :) Fason to kopia małej spódniczki z zeszłego roku, pasuje mi i szybko się szyje (poza ręcznym marszczeniem, ale z tego nie zrezygnuję na rzecz maszynowej stopki do marszczenia). Koszt wyniósł około 25zł, więc kiedy znów zacznę chlapać wokół siebie płynem wiskozowym, to strata nie będzie duża. :|




Punto jest o tyle wdzięczne w szyciu, że nie trzeba zupełnie do niego owerloka. Całość wyszła spod zwykłej maszyny do szycia. Owszem, zewnętrzne szwy są bardziej wyraziste niż z maszyny owerlokowej, ale zastosowałam je z premedytacją, choć mogłam w zasadzie wszystkie łączenia zrobić prawie niewidoczne.

Kilka zbliżeń:






Gdyby ktoś był zainteresowany zakupem dzianiny punto stacjonarnie w Łodzi, to polecam Włókno-Land, fantastyczny sklepik w centrum prowadzony przez przemiłego pana i panią. Powyższe punto kupiłam właśnie tam. Mają tam jeszcze obłędne tkaniny pościelowe  i inne cuda, znają dobrze składy i potrafią doradzić w wyborze. Mnie na pewno będą często u siebie widywać. ;)))



Z dzianiny

$
0
0




Nie wiem, doprawdy, gdzie miałam oczy, kiedy wybierałam tę dzianinę. Jakościowo nie można jej wiele zarzucić, w składzie wełna i odrobina lycry (lubię lycrę, dzięki niej ubrania trzymają fason), bajecznie łatwa do szycia i to bez owerloka. Ale ten kolor! I deseń... i złota nitka gdzieś w tle, na szczęście niezbyt rzucająca się w oczy. Znalazłam to dziwo kilka lat temu na Allegro i poczułam, że koniecznie, ale to koniecznie muszę je mieć. Kupiłam, paczka wnet przyjechała, a ja usatysfakcjonowana wsadziłam zdobytą dzianinę do szafy, gdzie zaczęła powoli obrastać kurzem. Nie była AŻ TAK piękna, żeby zaraz coś z niej szyć. I stan ten trwał aż do tegorocznej zimy.

Pomyślałam, że fajnie mieć wełnianą sukienkę. I fajnie zużyć na nią coś, co już mam, to takie rozsądne i ekologiczne. :) A poza tym ostatnio z braku czasu nawet kupowanie przez internet, a szczególnie bycie w domu w czasie przybycia kuriera stanowi pewną trudność, toteż po podsumowaniu wszystkich za i przeciw zajrzałam do zapasów i wyciągnęłam zapomnianą paskudkę. Wykorzystałam stary wykrój z Burdy i w ramach innowacji dodałam falbankę. I powstała sukienka, która wygląda jak sweter i w zasadzie niezły z niej dziwoląg:




Już po pierwszych przymiarkach czułam, że to nie będzie perła dizajnu. :) Jakkolwiek fason mi bardzo odpowiada a sukienka jest przewiewa i ciepła, tak od patrzenia na wzór chce się płakać. ;D


Plisa na dole uszyta lewą stroną na wierzch, żeby korespondowała z falbanką, w której obie strony są widoczne.




Mam nadzieję, że kiedy uda się w niej pochodzić bez poczucia obciachu, bo, jak na złość, technicznie uszyta jest nieźle. Psu na pewno nie będzie przeszkadzać, jeśli wyjdę tak ubrana na wieczorny spacer. ;)))

A tymczasem na warsztacie mam trzy pary spodni, w tym dwie pary niebieskich dżinsów w typie dzwonów i jedne proste, czerwono-zielone. Tym ostatnim już niewiele brakuje do skończenia i jeszcze nie zaczęłam ich nienawidzić, znaczy, powinno wyjść coś przyzwoitego. ;)



Wytrychem w ubranie

$
0
0


Jeśli komuś podobał się polski Project Runway, to zapewne ogląda również drugą edycję, która aktualnie ma już drugi odcinek za sobą. Niespecjalnie śledziłam wersję amerykańską, więc i wieść o rodzimej nie wzbudziła większej ekscytacji. Owszem,  kilka odcinków obejrzałam, ziewałam przy kolekcjach końcowych, zanudziłam się na śmierć sztucznie indukowanymi aferami typu "kto mi schował nożyczki" a załamałam, kiedy nadszedł odcinek, w którym projektanci mieli ubrać figury nietypowe (gośćmi byli Marcin Prokop i Dorota Wellman) i kompletnie się pogrążyli. Okazało się, że osobom aspirującym do grona Chaneli i Diorów najzwyczajniej w świecie brakuje podstawowego warsztatu - znajomości konstrukcji i proporcji. Figura modelki o wymiarach 90-60-90 wiele zniesie - jak choćby brak zaszewek, w końcu tu i ówdzie można materiał podciągnąć, przyciąć, przymarszczyć... W "prawdziwym"życiu podobne triki na dłuższą metę się nie obronią. 

Chociaż nie! Jest sposób, żeby odnieść sukces. Oto rady cioci Aire dla początkujących designerów:
  1. Używaj dzianiny gdzie tylko się da. Ona Ci wiele wybaczy. Szyj proste worki i trzymaj kciuki, żeby nie wpadły w oko osobie z tłuszczykiem na brzuszku. Biedna klientka pomyśli, że moda nie jest dla niej, a tymczasem nie zawinił tu jej nadmiar w pasie, ale Twój brak w głowie. ;)
  2.  Jeśli już musisz użyć nierozciągliwej tkaniny (co za los), to jest na to magiczne słowo: oversize! Ukryj figurę w luźnym płaszczu. Prostokąt na tył, prostokąt na przód i dwa mniejsze na rękawy. Zrób rozmiarówkę do rozmiaru 40, wiadomo, fashionistki nie pozwolą sobie na większe obwody a na większych paniach i tak wszystko wygląda źle. No, ciekawe czemu. ;) Nie szyj spodni, bo polegniesz na dopasowaniu. Szyj spódnice, ale te marszczone, jeszcze byś musiał, niedajpanBóg, dopasowywać do bioder...
  3. Nie umiesz wszyć paska do spódnicy? Na co komu pasek? Oto kolejne ważne słowo: minimalizm! Im mniej elementów ubrania, tym łatwiej. I taniej i szybciej. Kieszenie nakładane, kurtki bez kołnierzy, haftki zamiast dzierganych dziurek na guziki.
A najlepiej szyć coś prostego, z dzianiny i oczywiście oversize. Proste, prawda? :) Trzy proste słowa-wytrychy. Czy któryś z młodych projektantów jest w stanie wyłamać się z powyższego schematu? 

A ja tymczasem postanowiłam spełnić swoje noworoczne postanowienie i właśnie uczę się konstrukcji i modelowania na kursie w Europejskiej Akademii Mody. No, ale nie jestem modelką i muszę się jakoś ubierać. ;P I choć wiedziałam już co nieco na temat konstrukcji, to jednak nauka pod okiem profesjonalisty ma zupełnie inny poziom. Tu wytrychy zmieniają się w pięknie wyrychtowane klucze. ;) Nawet nie sądziłam, że będzie mi się podobać tak bardzo, ale naprawdę jestem zachwycona i gdybym tylko miała więcej czasu, już bym pewnie szyła kilka sukienek i spódnic. Niestety nie mam ani jednego dnia wolnego conajmniej do końca miesiąca, wliczając w to nawet weekendy... ale co się odwlecze...





Pani konstruktor

$
0
0




Jednym z moich nielicznych noworocznych postanowień było ukończenie kursu konstrukcji odzieży damskiej. Wprawdzie konstrukcją już się bawiłam i rezultaty chyba nie były najgorsze, ale brakowało mi wsparcia fachowca, kogoś, kto wyjaśni wątpliwości bądź potwierdzi, że rozumowanie jest prawidłowe. Jak niejednokrotnie na blogu wspominałam, krawiectwo to dziedzina, która najlepiej się udaje, gdy możemy się uczyć od żywego człowieka. ;) Kiedy się okazało, że będę mogła sobie sfinansować taki kurs, to nie wahałam się długo i wysłałam zgłoszenie do Europejskiej Akademii Mody.
Europejska Akademia Mody działa w Łodzi od wielu lat (chyba już niedługo będzie obchodzić trzydziestolecie działalności?). W jej ramach przez długi czas można było się nauczyć nie tylko konstrukcji odzieży damskiej lekkiej, ale również konstrukcji odzieży męskiej, bielizny i rysunku żurnalowego. Swego czasu kursy prowadził pan Ryszard Kowalczyk - tak, autor sławnych książek od konstrukcji. W tej chwili w ofercie akademii pozostał jedynie kurs konstrukcji odzieży damskiej lekkiej a wykładowcą jest pani Agnieszka Spiegielhalter, wspaniały fachowiec, a do tego bardzo życzliwa i cierpliwa osoba. :)

Zajęcia odbywały się co tydzień w soboty i niedziele, łącznie dało to 70 godzin intensywnej nauki. Zaczęliśmy niewinnie od konstrukcji spódnicy. Sądziłam, że będę się nudzić (co to za filozofia wykroić spódnicę, prawda?), ale już po dwóch godzinach nie wiedziałam, za co mam się chwytać - za ołówek i rysować linię? za długopis by zapisywać mnóstwo rad i trików podawanych przez panią Agnieszkę? Dowiedzieliśmy się najpierw, jakie są standardy konstrukcji spódnic, a następnie co w konstrukcji lepiej nie zmieniać, o czym należy pamiętać przy dopasowywaniu do konkretnej sylwetki, a na koniec w którym miejscu możemy wykrój zmieniać według własnych upodobań i nic złego się nie stanie. Podobnie intensywnie przerobiliśmy sukienki, bluzki, żakiety i kilka odmian pasujących rękawów. Przestudiowaliśmy konstrukcję kołnierzy wszelkiego rodzaju, zarówno do bluzek jak i do żakietów. Dowiedzieliśmy się, jak projektować wyroby z dzianin i skonstruowaliśmy body i legginsy. Zrobiliśmy dwie różne konstrukcje spodni i studiowaliśmy zależności powodujące złe układanie szwu siedzeniowego.Naprawdę było co robić i po całym dniu zajęć niejednokrotnie wracałam do domu nieprzytomna. Korzystaliśmy z systemów polskich i niemieckich, pani Agnieszka łączyła najlepsze metody kilku autorów tak, żeby osiągać jak najlepsze rezultaty.

W ostatni weekend chętne osoby mogły podejść do egzaminu zawodowego. Prawdę mówiąc sądziłam, że będzie łatwiejszy. ;))) Ale się udało. :) 

Myślę, że choć kurs nie jest najtańszy, to jednak wart jest zainwestowania czasu i pieniędzy. Nie żałuję ani złotówki  i już nawet zapomniałam, że po odebraniu dyplomu zamiast świętować marzyłam jedynie o spaniu. ;) Pozostały mi po nim materiały (które dostaliśmy bez dopłaty) - ołówki, długopisy, różowy zeszyt na notaki, podręczniki... i olbrzymia wiedza, którą teraz trzeba będzie przekładać na praktykę. 

P.S. Na zajęciach robiliśmy konstrukcję bluzki na własne wymiary. W domu postanowiłam zrobić muslin, by sprawdzić czy to działa... Nic nie trzeba było poprawiać. No, może dodać zaszeweczkę barkową , ale niekoniecznie... Szok i niedowierzanie. ;)))) Nietrudno się teraz domyślić, że kurs gorąco polecam? :D
 


To nie są spodnie na wiosnę

$
0
0




Od ponad tygodnia choruję. Dopadło mnie tak paskudne przeziębienie, że nawet nie wzbraniałam się przed pójściem do lekarza, w końcu ile dni z rzędu można mieć gorączkę? I dobrze się stało, że poszłam, dostałam taką baterię lekarstw, że w końcu poczułam się doceniona. Być może będę teraz od nich świecić w nocy, ale co tam. Ważne, że znów mogę ustać na nogach. :)

A skoro jestem chora, to mogę chwilowo zignorować przepiękną pogodę za oknem i pokazać spodnie typowo jesienne.Moje fantastyczne wyczucie czasu pozdrawia w tym momencie wszystkich czytelników. :)))




 Zaczęłam je szyć w październiku, ogarnięta paniką, że nie mam się w co ubrać na zimę. A ponieważ jak zwykle dysponowałam niewielką ilością wolnego czasu, postanowiłam ułatwić sobie życie i wybrać wykrój, który miałam już wycięty i sprawdzony. Padło na model 127 z Burdy 10/2013, którego pierwszą wersję pokazałam dokładnie rok temu tutaj. Tkanina w obu przypadkach pochodzi ze sklepu Tesma - od długiego czasu to mój dyżurny sklep internetowy, jeśli mam ochotę na tekstylne zakupy, bo zawsze znajdę odpowiedni gatunek tkaniny do swoich potrzeb. Tym razem padło na drukowaną bawełnę w typie dżinsu, z niewielką ilością lycry, o splocie skośnym i delikatnie drapaną z prawej strony. Wymyśliłam, że skoro to taki pseudo dżins, to i spodnie uszyję z ozdobnym stębnowaniem, w końcu po coś trzymam te wszystkie grube nici. :) Robota prosta jak drut i bezstresowa.

Naprawdę nie wiem, czemu z takim ułatwiającym życie planem rzeczone spodnie skończyłam dopiero w zeszłym miesiącu. Akurat na powitanie temperatur wykluczających noszenie grubszych portek! Na szczęście pogoda się zlitowała i na tydzień zrobiło się chłodniej, tak że mogłam przez chwilę je ponosić.


Nici Ariadny Talia 30 bardzo dobrze sprawdzają się w ozdobnym stębnowaniu.


Nigdy więcej nie  skroję wewnętrznego worka kieszeni zgodnie z kierunkiem biegu nitki zaznaczonym na wykroju Burdy. Wlot kieszeni rozciąga się wtedy wręcz od samego patrzenia, bo krojony jest po skosie. Żeby tego uniknąć należałoby wszyć tasiemkę lub usztywnić szew paskiem flizeliny, ale po co sobie komplikować życie, jeśli można po prostu skroić worek tak, by wlot biegł wzdłuż nitki prostej?


Te złote elementy wzoru są pokryte... tak, tak, brokatem ;D ja to mam szczęście do glamour... ale po praniu brokat najprawdopodobniej zniknie na zawsze.


Bardzo lubię ten wykrój. W zasadzie spodnie burdowe mogę szyć w ciemno, szew siedzeniowy układa się dobrze bez żadnych poprawek, jedyne, co muszę robić, to skrócić nogawki (albo i nie). Podobno należę do mniejszości? Konstrukcja spodni jest trudna, bo każda kobieta ma trochę inaczej ukształtowany układ kostny. Trudno zatem producentom wykrojów znaleźć złoty środek i tym bardziej cieszę się, że kłopotów z dopasowaniem spodni natura mi oszczędziła. A podobno w krawiectwie miarowym spodnie dla mężczyzn można szyć bez przymiarek!


Szycie w weekend majowy

$
0
0




Jednym ze sposobów na efektywne wykorzystywanie limitowanego czasu poświęconego na krawieckie przyjemności jest zminimalizowanie czynności koniecznych do stworzenia nowego ciucha aczkolwiek niezbyt przyjemnych. Takich na przykład jak kopiowanie wykroju z Burdowego arkusza. :) Dlatego postanowiłam zainwestować w gotowe, pojedyncze wykroje, które po prostu wycina się nożyczkami i już - nic nie trzeba odrysowywać, można od razu kroić materiał i szyć. Cudowna sprawa!

I oto uszyłam sobie jegginsy - na podstawie wykroju Burda Young 6926. Poszło błyskawicznie - przesyłka z wykrojem przyszła w czwartek poprzedzający długi weekend a dziś jest niedziela i są już nawet już fotki z gotowym ciuchem:




Garść uwag i spostrzeżeń:
  • wykrój przeznaczony jest do tkanin bielastycznych i raczej nie kusiłabym się na uszycie go z tkaniny elastycznej jedynie w poprzek bez poprawek...
  • ... co też uczyniłam, bo tylko taką tkaninę miałam na stanie. ;) Przede wszystkim przedłużyłam szew siedzeniowy z tyłu o 3,5cm i podwyższyłam linię talii o 1cm po bokach. Wzięłam za wzór gotowe jegginsy, które bardzo lubię i noszę.
  • Przedłużyłam nogawki o 3cm...
  • ... a po przymiarce okazało się, że nie tylko trzeba je przedłużyć, ale też kompletnie przemodelować od kolan w dół, bo Burda zrobiła wykrój na łydki godne słonia. Poprawki robiłam w sposób, którego nie znoszę, czyli spinałam nadmiar szpilkami na sobie i wyrysowywałam nowy szew. Zdecydowanie wolałabym popracować na papierowej formie, ale w tym wypadku miałam już przestębnowany na gotowo szew wewnętrzny i nie było innej opcji.
  • Ozdobne przeszycia zrobiłam nićmi Saba 30 firmy Amann.
  • Tkanina (z Allegro) farbowała w sposób straszliwy, ale jegginsy po praniu na szczęście już nie brudzą.


Nienawidzę pozować...


Choć było trochę kombinowania podczas szycia,to jednak nie żałuję zakupu wykroju. Jegginsy to podstawa mojej garderoby i warto było trochę popracować nad dopasowaniem, bo pewnie uszyję jeszcze niejedną parę. Być może pojedyczne wykroje wydają się drogie, ale po pierwsze korzysta się z nich zdecydowanie wygodniej niż z regularnego magazynu Burdy (tudzież Annny lub Ottobre), a po drugie i tak już na jednym ciuchu oszczędza się w stosunku do ceny podobnego w sklepie - moje portki wyniosły (łącznie z materiałem) około 25zł. :)



Viewing all 67 articles
Browse latest View live